Literatura

Wieczorna modlitwa lasu

[…] Powoli ustawało wszystko, a cichość przerywały tylko szmery drzewne. Leszczyna podnosiła siwe listki do góry; król-dąb pomruknął z cicha lub zaszemrała warkoczami brzoza. Cisza.

Ale oto zorza stała się jeszcze czerwieńszą, a na wschodzie pociemniał głęboko błękit niebieski – więc już i wszystkie szmery leśne zlały się w poważne i ciche, choć ogromne chóry – to bór, nim zaśnie, przed nocą modli się i odmawia pacierze; drzewa opowiadają drzewom chwałę Bożą i rzekłbyś: ludzką rozmawiają rozmową.

Ach! tylko bardzo niewinne dusze rozumieją tę wielką i błogosławioną mowę! Ach! tylko bardzo niewinne serca słyszą i rozumieją, gdy pierwszy chór ojców-dębów tak rzecz zaczyna prowadzić:

– Siostry-sosny, radujcie się: oto Pan nam dał dzień cichy i ciepły, a teraz noc gwiaździstą po ziemi czyni. Wielki Pan, a mocny, a mocniejszy od nas, a dobrotliwy, więc chwała mu na wysokościach, na wodach, na lądach i na powietrzu!

A sosny przez chwilę rozważają dębowe słowa, a potem ozwą się zgodnie chórem:

– A oto, Panie, na chwałę twoją, niby kadzielnice ofiarne, ronimy balsam wonny i mocną a mocną woń żywiczną. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje!

A potem brzozy:
– Zorze wieczorne płoną na niebie, o Panie, a w blaskach ich listeczki nasze złote są i pałające. Więc listkami naszymi złotymi pieśń ci czynimy, o Panie, a cienkie gałązki nasze grają jak harfy, o dobry Ojcze nasz!
I znowu smętne świerki:

– Na umęczone upałem, posępne czoło nasze pada rosa wieczorna. Chwała Panu! Bracia i siostry, radujcie się, bo pada rosa wieczorna!

I wśród tych chórów jedna tylko osiczyna drży lękliwie, bo dała drzewa na krzyż Zbawiciela świata, i czasem tylko zajęczy cicho:
– Panie, zlituj się nade mną!

A czasem znowu, gdy dęby i sosny zmilkną na chwilę, od stóp ich podnosi się cichutki, lękliwy głosik, cichy jak brzęczenie komara, cichy jak cichość sama. Głosik ten śpiewa:
– Jagódkam jest, o Panie! maleńka i w mchu utulona. Ale ty mnie usłyszysz, odróżnisz i ukochasz, bo chociażem maleńka, pobożnam jest i śpiewam tobie na chwałę!

Tak modli się co wieczora las i taka kapela podnosi się co wieczór od ziemi ku niebu, i leci wysoko, wysoko, aż tam, gdzie nie ma już żadnego stworzenia, gdzie nie ma nic, tylko pył srebrny gwiazd i mleczne szlaki, i gwiazdy, a nad gwiazdami – Bóg!

O takiej chwili słońce zanurza promienną głowę w dalekie morza; rolnik przewraca pług ostrzem do góry i śpieszy do chaty. Powraca z pola ryczące bydło i w kołatki kołace; owce wzniecają tumany złotego kurzu. Potem mrok pada: w dalekiej wsi skrzypią żurawie od studni, potem błyskają okienka i z daleka, z daleka dochodzi szczekanie psów. […]

Henryk Sienkiewicz, „Sielanka”, Pierwodruk „Bluszcz” 1875, nr 39, s. 305-8.

Źródło: http://www.sienkiewicz.ovh.org/02/42.htm [pobrano: 2017-01-27]