Literatura

Weiser Dawidek

Właściwie jak to się stało, jak do tego doszło, że staliśmy w trójkę w gabinecie dyrektora szkoły, mając uszy pełne złowrogich słów: „protokół”, „przesłuchanie”, przysięga”, jak to się mogło stać, że tak po prostu i zwyczajnie z normalnych uczniów i dzieci staliśmy się oto po raz pierwszy oskarżonymi, jakim cudem nałożono na nas tę dorosłość – tego nie wiem do dzisiaj.

Były być może jakieś wcześniejsze przygotowania, nic jednak o tym nie wiedzieliśmy. Jedyne, co wówczas odczuwałem, to ból lewej nogi, bo kazano nam stac cały czas, a do tego powtarzające się pytania, podstępne uśmiechy, groźby pomieszane ze słodniki prośbami, „aby wszystko wytłumaczyć raz jeszcze, po kolei i bez żadnych zmyśleń”. (…)

– Każdy z was mówi zupełnie co innego – krzyczał dyrektor. – I nigdy dwa razy to samo, więc jak to jest, że nie możecie ustalić wspólnej wersji?

– To jest za poważna sprawa na żarty, żarty się skończyły wczoraj, a dzisiaj trzeba całą nagą prawde na stół!

Nie wiedzieliśmy wprawdzie, jak wygląda naga prawda, ale żaden z nas przecież nie kłamał, mówiliśmy jedynie to, co chcieli usłyszeć, i jeśli M-ski pytał o niewypały, przytakiwaliśmy, że chodziło o niewypały, gdy zaś mężczyzna w mundurze dodawał skład zardzewiałej amunicji, nikt z nas nie przeczył, że gdzież taki skład na pewno był, a może i jest jeszcze teraz, tylko nie wiadomo, od czego pytający dostawał wypieków i zapalał nowego papierosa.

Była w tym jakaś nieuświadomiona metoda obrony, o którą oni rozbijali się niczym mydlana bańka. […]

Paweł Helle, Weiser Dawidek, Biblioteka Polityki, Warszawa [bez daty wydania], s. 7-8