Literatura

Pół prawdy

[…] Przyszła wreszcie pora na przemówienia oskarżycieli i obrońców. Przy szczelnie wypełnionej sali i ławach prasowych wygłosił mowę prokurator Winnik. Rozpoczął barwnym opisem zbrodni dokonanej na adwokacie Orkuszu, roztaczając przed słuchaczami obraz pełen okrucieństwa i grozy.

Wzburzenie rosło. Nikt nie wątpił, że za chwilę padnie żądanie kary śmierci dla obu oskarżonych.

Kiedy prokurator podniósł się z fotela, Kondracki postanowił go nie słuchać. Odwrócony w kierunku okna, gorączkowo starał się przywołać jakieś przyjemne wspomnienia. Ale wszystko, co przeżył, pozostało już daleko w tyle, przyćmione, pozbawione dawnych barw.

Mimo woli zaczęła wciągać go mowa prokuratora. Słuchał z rosnącym zdziwieniem. Prokurator mówił o nim i o Mroczku, ale jemu zdawało się, że słucha charakterystyki osób zupełnie sobie obcych, przez pomyłkę opatrzonych ich nazwiskami.

Wszystkie jego myśli, wszystkie czyny w oczach prokuratora nabierały niesamowitych kształtów, jak gdyby odbite w krzywym zwierciadle. Kiedyś w jakimś wesołym miasteczku zajrzał do gabinetu luster i zobaczył zdeformowanych wizerunków własnej postaci. Był rozbawiony, ale równocześnie gdzieś na drugim planie pojawiło się uczucie przykrości. Nie lubił patrzeć na siebie tak szkaradnie oszpeconego.

Prokurator widział nim jedynie fałsz, wyrachowanie, skłonność do przestępstw i zbrodni. Jego szczere przyznanie nazwał pustosłowiem, skruchę – oszukańcza grą. Opisywał go jako jednostkę wyzbytą ludzkich uczuć, bestialskiego mordercę. Nie oszczędził nawet jego miłości dla Doroty.

Dla prokuratora było oczywiste, że nigdy nie kochał dziewczyny, zdradzał mja i oszukiwał, a jedyny magnes stanowiły pieniądze Orkusza. Pragnął wedrzeć się do zamożnej, przyzwoitej rodziny, aby dzielić jej dobrobyt.

A z chwila kiedy zrozumiał, że trzeba na to zasłużyć, nie cofnął się przed popełnieniem straszliwej zbrodni. Zabił ojca dziewczyny, zamierzając w ten sposób osiągnąć podwójny cel: obrabować mieszkanie, do którego zamierzał wtargnąć z płatnym mordercą  – Mroczkiem, a następnie zawrzeć bez przeszkód atrakcyjne materialnie małżeństwo.

– Wersja, jakoby Orkusz był przeciwny Kondrackiemu w jego małżeństwu ze swoją córką, nie znalazła żadnego potwierdzenia w materiale dowodowym sprawy – wywodził prokurator. – Oszukańcza historyjka zaprodukowana na sali sądowej przez oskarżonego nie zasługuje na wiarę! Kondracki pragnął ukazać się wam, panowie sędziowie, w roli człowieka opętanego przez miłość, choć jest niezdolny do żadnych uczuć. Bo w rzeczywistości oskarżony Kondracki stoczył się na dno upadku. Świadczy o tym jego przestępcza działalność rozpoczęta przed zbrodnią i kontynuowana po zbrodni. To nie romantyczny kochanek zasiadł dziś na ławie oskarżonych, ale notoryczny złodziej, bandyta i zabójca!

Słuchał zdrętwiały. Czyżby ten odrażający typ, o którym mówił prokurator, miał być nim samym?

Nagle pojął, że w taki sposób właśnie widzi jego obraz nie tylko człowiek w oskarżycielskiej todze, ale i wszyscy obecni. Przemówienie prokuratora znajdowało aprobatę u publiczności. Pomiędzy nim a ludźmi siedzącymi w odległości zaledwie paru metrów istniała przepaść.

Świadomość ta zdruzgotała go do tego stopnia, że skulił się w ławce. Teraz naprawdę przesłał słuchać. Prokurator mówił o Mroczku.

Z odrętwienia wyrwało go dopiero żądanie kary śmierci. […]

Wanda Falkowska, Pół prawdy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976 s. 255 i nast.