Trzeba mieć pech’a!
Nie łatwo wypadam z kontenansu, a jednak zbaraniałem do szczętu, gdy w Piotra i Pawła przystąpił do mnie w ogrodzie jezuickim jakiś płowy człowieczek i zawołał z wyraźnym ruskim akcentem:
– Czemu pan zaczepiasz moją żonę, co? Należę ja wprawdzie do tych osobników, które w dybaniu na cnotę niewieścią nie widzą zbrodni ani kryminału – czułem się jednak od tygodnia wobec wszech kobiet najzupełniej czysty i niewinny.
Nie pomnę już, co tej wstrzemięźliwości było przyczyną, dlaczego od siedmiu dni na żadna nie nastawałem – ale tak było rzeczywiście. To też po chwili dopiero spojrzałem człowieczkowi bystro w oczy i rzekłem ukąśliwie:
– Wściekłeś się pan, czy co?
– Nie zaczepiaj mi pan zony, albo będziesz pan widział …
Teraz do targającego się, jak wróbel na nici, człowieczka, przystąpiła nie młoda już kobieta i rzekła tonem perswazji:
– Ta chodź Kostek, zostaw faceta… jak mnie jeszcze raz zaczepi, to go każę aresztować.
Patrzę – i widzę kobietę pierwszy raz w życiu.
– Ja panią zaczepiałem?
– A ino! Szukaj pan sy do romansów panienki, a mężatkom daj pan spokój.
Wściekły, bo niewinny, wszcząłem awanturę, która się na tem skończyła, że wszyscy troje poszliśmy na inspekcję policyi. A urzędował właśnie komisarz Gukler.
Jak to bywa, poczęliśmy gadać i krzyczeć wszyscy troje naraz. Oni z goryczą i irytacją, ja z niekłamanym oburzeniem. Komisarz Gukler musiał u mnie to szczere oburzenie zauważyć, bo począł myśleć nademną jak Salomon nad dzieckiem.
– Opowiedz no pani, jak to było z tem zaczepianiem? – rzekł do mężatki.
– Ta gdzie ja będę przy mężu opowiadać takie rzeczy!
– Panie – rzekł komisarz Gukler do jej męża – wyjdź pan na chwilę do tamtego pokoju… No idź pan, kiedy mówię!
– Opowiadaj pani teraz!
Kobieta oglądnęła się bojaźliwie na drzwi, za którymi zniknął jej mąż, a potem rzecze płaczliwie:
– Panie komisarzu, ten pan wcale mnie nie zaczepiał… ja tak ino powiedziałam przed mężem, aby go zrobić zazdrosnym… aby wiedział, co jeszcze faceci na mnie lecą…
Błysnąłem gniewem i tryumfem.
– I to akurat ze mnie musiałaś pani zrobić przed swym mężem ulicznego donżuana?
Kobieta spojrzała mi błagalnie w oczy i szepnęła:
– Bo pan taki duży, to myślałam, że mój mąż będzie się pana bał … […]
Stanisław Brandowski, Moja menażerya, Lwów 1909 s. 17 i nast.