Literatura

Prokurator. W kancelarii namiestnika (…)

[…] W kancelarii namiestnika przyjął prokuratora Kamińskiego ten sam adiutant, który niedawno wręczył mu był wezwanie. Zerwał się na jego widok i przyskoczył doń uprzejmie. (…)

Oczywiście wymuszone za pomocą mąk zeznania gmatwały tylko śledztwo i nigdy nie doprowadzały do istotnych wyników. Mimo to Gryszyn nie stracił łask namiestnika, który za jego radą zarządził publiczne egzekucje przez rozstrzelanie pięciu najbardziej podejrzanych. Wybrał ich tenże Gryszyn.

Po zabójstwie zaś Matuszewskiego mianowany został w dodatku przewodniczącym specjalnej komisji śledczej, z pominięciem urzędowej, działającej pod przewodnictwem generała Tuchołki, którego Gryszyn oskarżał o liberalizm i stosowanie zbyt łagodnych metod.

Wtedy to popadł z nim w zatarg i pułkownik Kamiński. Jako doświadczony i zasłużony w czasie walk na Kaukazie prokurator wojenny i audytor generalny, nie chciał sporządzić aktu oskarżenia na podstawie dostarczanych mu przez amatorska komisję niesprawdzonych danych i wielokrotnie domagał się uzupełnienia śledztwa, które ciągnęło się przez dwa miesiące bez mała.

Teraz więc wchodząc do gabinetu swego wroga, uzbroił się we właściwą sobie zaciętość. (…)

– Niezmiernie mi przykro, że nie mogłem dotychczas przekazać wymienionej sprawy sądowi, ale dostarczone mi przez komisję dane ciągle jeszcze przedstawiają się całkowicie beznadziejnie. Nie zawierają one, jak to już niejednokrotnie miałem honor zaznaczyć, ani jednego właściwie dowodu czy to rzeczowego, czy w postaci zeznań świadków.

– No, a zeznania tego … no … Juliana Chodakowskiego, to mało? Przecie przyznał się do wszystkiego.

– Cóż z tego, że się przyznał, kiedy niczego nie udowodnił. Powtarzam: wina musi być udowodniona przez zeznania świadków. Toć to nonsens, żeby jedynym świadkiem w jakiejś sprawie był sam oskarżony, i ja nie mogę się ośmieszać, opierając na takiej podstawie akt oskarżenia i przedstawiając go sądowi, złożonemu przecież z doświadczonych prawników. W dodatku jego zeznania mają charakter czystych bredni obłąkańca. Wymienia w nich dziesiątki osób, z których żadnej nie udało się dotychczas policji utożsamić i sprowadzić do konfrontacji z oskarżonym. (…)

Gryszyn spoważniał.

– Słusznie. Będzie pan miał zatem dowody i świadków. Tylko reszta niech już pana nie obchodzi. Resztę niech już pan zostawi sądowi. Nie kompromituje się pan z pewnością. Na pana był już przecie niejeden donos. Miałem nawet w ręku dowód przeciwko panu w postaci kartki pisanej pańską ręką, która dziwnym zbiegiem okoliczności znalazła się w kieszeni sztyletnika, jednego z tych pięciu rozstrzelanych. (…) Jeszcze poza tym… za prędko pan wypuścił całą gromadę aresztowanych po zamachu na Matuszewskiego. (…)

Pułkownik Kamiński zdecydował się w jednej chwili: „Ucieknę za granicę albo strzelę sobie w łeb”. […]

Stanisław Rembek, Ballada o wzgardliwym wisielcu (…), Biblioteka Polityki (brak daty wydania) s. 15